Świetnie się zaczął. Szkoda tylko, że pani reżyser w krótkim serialu chciała rozwiązać wszystkie problemy Ameryki. Feminizm, rasizm, ageizm i dyktat social mediów. Brakowało tylko katastrofy klimatycznej. Z urokliwego i zabawnego z początku serialu zrobił się nagle manifest wszelkich mniejszości, przez co całość zrobiła się ciężkostrawna. I w sumie nie wiem czy twórcy chcieli wesprzeć wszelkich uciśnionych czy ośmieszyć posuniętą do granic absurdu poprawność polityczną. Wyszło im to drugie, ale nie jestem pewna czy o to im chodziło
Moim zdaniem dokładnie o to chodziło. Przecież oskarżenia wobec obydwojga bohaterów były absurdalne i wyrosły z bzdur, które kompletnie straciły proporcje.
Tez odnoszę takie wrażenie.
Zresztą, nie wiem skąd oczekiwanie rozwiązania wszystkich problrmów Ameryki? To komediodramat, nie kino zaangażowane.
Zgadzam się. Padłem po trzecim odcinku, kiedy to podczas zebrania wykładowca miał przepraszać za gest nazistowski (zresztą wyrwany z kontekstu) a zaatakowano go m.in. za to, że jest białym profesorem. Rasizm w czystej postaci, ale wiadomo, jak się atakuje białego, to to nie jest razism tylko "kontruktywna krystyka". Kolejna propagandowe badziewie, która wpisuje się w nagonkę na rasę białą, którzy są złem całego świata. A zaczeło się tak dobrze. A studenci na tym zebraniu to banda kretynów. Tylko ich głos się ma liczyć i ich urażone uczucia. Jak dzieci w piaskownicy. Szkoda potencjału serialu.