Widziałem ten film jako młodziak i mało co zrozumiałem, ale pozostał ból, jaki ten obraz wywołuje. Teraz, po kilku latach
obejżałem to ponownie i do emocjonalnego odbioru dołączyło jeszcze logiczne zrozumienie. Zdziwiłem się, że fabuła ma
bardzo prostą konstrukcję i w tej prostocie kryje się niezwykle szczere dociekanie reżysera do natury dobra. Ta szczerość
robi niezwykłe wrażenie, niezwykle bolesne, bo jak to często bywa na tym świecie- dobro zostaje straszliwie skrzywdzone i
niedocenione. Film jest zorbiony niemal jak dokument, miałem wrażenie, że kamera z ukrycia podgląda życie bohaterów.
Podział na rozdziały buduje nastrój epopei, epopoi na temat podróży dobra. Ogromnym znakiem zapytania jest dziwne
zakończenie- jak je rozumieć? Czy w ogóle starać się rozumieć? Pierwszą reakcją był śmiech i niedowierzanie, -jak
reżyser mógł tak spieprzyć zakończenie !?, ale po chwili dociera coś dziwnego, coś ponownie bezpośrednio od osoby
reżysera, jakiś rodzaj płaczliwego krzyku, pragnienia cudu...