Film wygwizdany w 83 roku w Cannes. Po sukcesie "Divy" Jean-Jacques Beineix stworzył film określony mianem "wydmuszki". Pod warstwą kolorowych, onirycznych scen kryje się bowiem zwykła historia miłosna, oraz dramat bohatera, który próbuje się wyrwać ze swojej warstwy społecznej. Cóż- przeciwnicy mieli wiele racji, ale mnie osobiście wystarczał sam klimat by polubić ten obraz.
Zaczyna się od genialnie skadrowanego morderstwa, w tle muzyki która mało nie rozsadza głośników. Gdy już mamy nadzieję na krwawy kryminał- "Księżyc w rynsztoku" okuje się po prostu opowieścią obyczajową. Nie mam jednak jakiejś fobii względem obrazów w których forma przerasta treść. A ta pierwsza jest znakomita. Dosłownie każda scena jest zrobiona z pomysłem. Ot choćby pijany Frank który chce coś wyciągnąć z automatu, a nie ma pieniędzy. Inny reżyser pewnie nakręciłby to w ten sposób że bohater rozwala automat z pięści i idzie dalej. Ale Beineix musiał pokazać tą minutową scenkę, jako interesującą, nawet gdy nic nie znaczy. Frank wyciąga więc szmatę, robi kilka pijanych min, zawiązuje ją wokół głowy i rozwala automat z bani, lekko się przy tym kalecząc.
Reżyser ma pomysł. Własny styl także. Umiejętnie bawi się kolorami, nagością, symbolami (obrączki, figurka Maryi), światłem. Wizualnie to majstersztyk. Niepozbawiony zresztą scenariusza. Ten jest prosty i łatwy do zinterpretowania. Ale co z tego? Jako sztuka dźwięku i obrazu sprawdza się idealnie. Aktorzy także nie zawiedli.
Dlatego myślę że 8 mogę dać spokojnie.