Film jak rozwodniony rosół, niby jesz i czujesz jakiś smak, ale wystarczy przełknąć i wszystko się urywa. Kilkaset rzutów pustyni, bezpłciowe postacie których los jest nam zupełnie obojętny, muzyka nieustannie zwiastujaca krew, pot, łzy i przybycie jeźdźców apokalipsy nawet przy podnoszeniu szklanki przez głównego bohatera szybko zaczyna męczyć, za to cała opowieść i tło wydarzeń przedstawione w 5 zdaniach od narratora na początku filmu- a potem to już jak to pani Genowefa z targu warzywnego by skomentowała "no paaanie, gdzieś tam byly, coś tam jezdzyly, troche se porobyly i film się skończył" a dlaczego tam byli i to robili to chyba trzeba by było książkę przeczytać bo film nie ma czasu tego tłumaczyć będąc zbyt bardzo zajętym pokazywaniem narkotycznych bad tripów po przyprawie 987 raz z kolei.
Oj, przydałoby się trochę poczytać, przydało. A tak to możesz sobie porozmawiać tylko z panią Genowefą.
Cóż przynajmniej krótka rozmowa z panią Genowefą cechowała by się większym dynamizmem i ilością wątków niż cała ta ekranizacja...