Recenzja filmu

Locke (2013)
Steven Knight
Tom Hardy
Ruth Wilson

Telefoniczne confiteor

W 2008 roku Nicolas Winding Refn nakręcił film pt. "Bronson", w zasadzie wodewilowo-groteskowy spektakl jednego aktora. Tenże aktor prowadził grę z widzem, był narratorem i demiurgiem dzieła.
W 2008 roku Nicolas Winding Refn nakręcił film pt. "Bronson", w zasadzie wodewilowo-groteskowy spektakl jednego aktora. Tenże aktor prowadził grę z widzem, był narratorem i demiurgiem dzieła. Kreował siebie jako Bronson - aktor grał aktora amatora. Właściwie cały film spoczywał na jego barkach i gdyby nie jego wysiłek (oraz niewątpliwy talent) włożony w grę, to dzieło duńskiego reżysera mogłoby pozostawić spory niedosyt. Frywolny, fragmentaryczny film z szybkim montażem raczej nie mógł wstrząsnąć widzem. Jest zbyt powierzchowny. Tym więcej słów uznania dla artysty, który i tak wycisnął z tej kreacji tyle, ile się dało.

Pięć lat później powstaje film Stevena Knighta, "Locke" - już nie wielobarwny spektakl jednego aktora, ale bolesne confiteor głównego bohatera późną nocą. Znowu jest tylko on, ale tym razem nie gra i nie bawi się z widzem. Nie jest szalonym mitomanem, przeciwnie, mierzy się z prawdą, opowiada się po jej stronie i gotowy jest ponieść konsekwencje za sprzeniewierzenie się jej. Filmy tak bliskie, a zarazem tak sobie odległe, i główni bohaterowie, których można by usytuować na antypodach - kłamstwa i prawdy. I tylko nazwisko aktora łączy postacie Bronsona i Locke'a: Tom Hardy.

Tym razem nie wchodzi z nami w dialog, daje się obserwować w czasie jazdy samochodem z Birmingham do Londynu. Ivan Locke, postać odgrywana przez Hardy'ego, ma rodzinę, dobrą pracę i na pierwszy rzut oka wydaje się dość poukładaną (w istocie jest) osobą, a jednak, błąd z przeszłości sprawia, że tej nocy wszystko stanie na głowie. Locke pędzi do Londynu, by być przy narodzinach jego dziecka. Ale już nie dziecka jego żony. Na domiar złego, następnego dnia ma nadzorować wylewanie betonu pod fundament budowli - jedno z większych tego typu przedsięwzięć w Europie. Nie będzie mógł go nadzorować. Kolejne telefony - od żony Katriny (Ruth Wilson), od Bethan (Olivia Colman) rodzącej jego dziecko, od współpracownika Donala (Andrew Scott) i szefa Garetha (Ben Daniels) zadecydują o "być albo nie być" rodziny Ivana i jego przyszłości w pracy.

Tylko delikatną przesadą będzie stwierdzenie, że główny bohater stoi przed hamletycznym wyborem. Przesadą, bo Locke nie waha się, jest zdeterminowany, chce spełnić swój obowiązek względem dziecka, które przyjdzie na świat, i zarazem udowodnić zmarłemu ojcu, który nie potrafił wziąć odpowiedzialności za swoje czyny, że nie jest taki jak on. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na konsekwencję reżysera w akcentowaniu, o co toczy się gra w filmie. Nie o happy end tu bowiem chodzi - zakończenie będzie w zasadzie otwarte - ale właśnie o opowiedzenie się po stronie pewnych wartości, mówiąc prostymi słowy: o zachowanie twarzy, może nawet nie tyle przed kimś, ile przed sobą samym.

Jeśli wrócimy na moment do porównania "Locke'a" z "Bronsonem" łatwo zauważymy, jak bardzo różni się gra aktorska Hardy'ego w jednym i drugim filmie, stosownie do tematu i charakterystyki postaci. W filmie Windinga Refna aktor w zasadzie popisywał się na wszelkie możliwe sposoby, był ekspresyjny, rozkrzyczany i niezwykle ekspansywny, w tym znaczeniu, że wszędzie go było pełno. Ivan Locke, przytwierdzony do siedzenia i kierownicy, jest postacią diametralnie inną. Hardy w filmie Knighta musiał wyrazić emocje środkami znacznie bardziej subtelnymi. A przecież nie o groteskę już szło, tylko o poważne rzeczy. Sprostał temu zadaniu, mało tego, raz jeszcze można powiedzieć, że to dzięki niemu film jest przynajmniej solidny. Na marginesie wypada jednak oddać sprawiedliwość pozostałym postaciom, które tylko słyszymy. "Locke" w znacznej część opiera się na dialogu i nawet Hardy w najlepszej formie nie wystarczyłby, gdyby pozostali nie dodali czegoś od siebie. Ich wkład i ich emocje skorelowane są z tym, co prezentuje protagonista. Dobrze skorelowane, dzięki czemu 85 minut w samochodzie mija wręcz błyskawicznie.

Film nie przypadnie oczywiście do gustu tym, którzy lubią rozmach. Ani tym, dla których film bez śmierci nie jest dobrym filmem. Nie przypadnie też do gustu osobom, które lubią wszystko brać w nawias ironii. Bo chociaż w dziele Knighta nikt nie próbuje zamknąć istoty życia w granicach cytatu z Paula Coelho, to jednak słowo ma odpowiednią ciężkość. Twórcom "Locke" wyszło to bardzo naturalnie i chyba tylko przeszarżowane filipiki do nieżyjącego ojca mogą razić sztucznością. Zatem, gdyby ktoś pytał, czy film, w którym jeden facet przez ponad godzinę gada przez telefon, może się podobać - odpowiem: może. Polecam.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trudno jest pisać o filmie "Locke", żeby zbytnio nie zdradzić, o co właściwie w nim chodzi. Reklamowany... czytaj więcej
"Locke'owi" bliżej do dzieła literackiego niż sztuki wizualnej. Słowo jest u Stevena Knighta zawodnikiem... czytaj więcej
Knight sprawił, że Jason Statham w "Kolibrze" nie jawił się jedynie jako "mistrz kina akcji i wcielenie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones